Z racji tego, że byłem
jednym z głównych inicjatorów naszego projektu stwierdziłem, że muszę się
też zaangażować w życie strony. Jak na razie bloga zdominowały dziewczyny, ale czas
to jakoś wyrównać :D Na stronie jak dotąd koleżanki umieszczały artykuły o tym
gdzie byśmy się chcieli wybrać i co byśmy chcieli zrobić w czasie swojego życia.
Ja doszedłem do wniosku że trzeba napisać skąd się biorą nasze pomysły i plany związane z podróżami :D Także teraz
postaram się opisać czym są dla mnie podróże i jaki jest ich sens ;)
Wiele osób pewnie na
pytanie po co podróżujesz odpowiada, że chce zobaczyć nowe rzeczy itp. Inni
mówią, że podróżują dla wspomnień, które mogą tworzyć zapamiętane widoki. Na pewno są one bardzo ważne w podróżach, dla mnie też odgrywają ważną role. Jednak jest coś co jest dla mnie ważniejsze w odwiedzaniu nowych miejsc.
Mianowicie są to ludzie których poznaje. To oni tworzą dla mnie niezapomniane
wspomnienia. To oni wpływają na to jak zapamiętam daną podróż czy miejsce. W
filmie „Jestem numerem cztery” (mam nadzieję, że ktoś go jeszcze oglądał, bardzo
fajny film, polecam) jeden fragment tekstu bardzo przypadł mi do gustu: „miejsce
tworzą ludzie”. Całkowicie się z tym zgadzam. W te wakacje byłem z tatą w Bieszczadach
pod namiotami. To był mój pierwszy raz w tych górach, nie znam ich jeszcze
dobrze, ale wiem, że będę tam wracał, bo zakochałem się w tym miejscu. Fani Tatr
pewnie powiedzą, że Bieszczady w porównaniu do Tatr to małe wyżyny. Przyznam, że
widoki ze szczytów Tatr są lepsze od tych Bieszczadzkich, same trasy to już
sprawa gustu (pomimo, że byłem tylko raz w Bieszczadach jakoś bardziej przypadły
mi do gustu te bieszczadzkie trasy), ale jest rzecz która powoduje, że Bieszczady
biją na głowę Tatry. Jest atmosfera, atmosfera, którą tworzą ludzie. Tyle
rozmaitych osobowości jakie tam poznałem nie miałem okazji poznać jak dotąd w całym
moim życiu. Opisze może dla przykładu dwie osoby, której zapamiętałem najbardziej
z tej wyprawy. Pierwszą osobą, którą opiszę będzie mężczyzna, który opowiadał
wieczorami przy ognisku takie rzeczy, że trudno w nie uwierzyć. Mówił, że nazywa
się Rumianek! Jakieś indiańskie imię które podobno nadała mu babcia. Co dzień
chodził w tym samym stroju, w stroju Indianina, mówił, że śpi w lesie (po
zapachu można było uwierzyć). To był totalny autsajder, cały dzień siedział pod
sklepem, jadł bułkę i popijał piwem, żeby wieczorem przyjść na pole namiotowe,
zasiąść przy ognisku, opowiadać historie, śpiewać poezje i nie tylko, tak co
dzień. Drugą osobą był Kamil. Miał dwadzieścia parę lat i co wakacje wyruszał w
podróż stopem. W jego trasie zawsze było miejsce na Bieszczady i Woodstock.
Zabierał niewiele pieniędzy, a zarabiał grając na gitarze. Jeszcze nigdy nie
spotkałem „ulicznego grajka”, który gra na szczytach Bieszczad :D Wchodzi sam na
górę, wyjmuje gitarę zaczyna grać własne utwory (rzadko się zdarza, że podobają
mi się piosenki bez wokalu, ale w tym przypadku utwory Kamila były świetne,
czekam na płytę :D), a pod pokrowcem na tekturze widnieje napis „byleby tu
dalej zostać” i tak bytuje w Bieszczadach. Kiedy z nim o tym rozmawiałem,
stwierdziłem, że też musze spróbować takich wakacji, ale jest pomysł na zupełnie
inną podróż. Mógłbym opisywać więcej takich ludzi, może trochę mniej ciekawych,
ale których też wspominam z zachwytem.
Podsumowują, w naszej
podróży chcę poznawać najróżniejszych ludzi, chcę poznawać różne kultury, różne
społeczności, bo według mnie to jest najważniejsze w podróżach i to się z nich
najmilej wspomina :D
Wiktor